Wracając ze swoich wypadów nie spodziewała się kogokolwiek zastać, jak zwykle zresztą. Ostatnimi czasy drużyna Wpierdolu miała w zwyczaju zajmowaniem się własnymi sprawami. Miała raczej gdzieś, gdzie gołąbki sobie latają, albo to, że "papa" ma ją głęboko w poważaniu. Robiła swoje i nie przestawała. Tymczasem widząc w/w parę była zdziwiona, zdziwiona tym bardziej, kiedy Kuro wspomniał o niej i "zaufanym" medyku. Przecież jeszcze nim nie była? Ledwie lizała podstawy i nie miała zbyt dużego doświadczenia, aczkolwiek od momentu ich ostatniego obcowania trochę się podszkoliła.
Długo nie zabawili w domu, ruszając gdzieś walczyć o coś. Nie rozumiała i tak wiele z tego co mówił i chyba nawet nie do niej, była jeszcze powietrzem.
Pozostawiona ponownie samej sobie Landryna nie martwiła się tym zbytnio. Wiedziała że w przeciwieństwie do tego, co było w wiosce, ktoś w końcu przyjdzie kiedyś. Chociaż taka Kijowa, której podokucza. Bolało ją to, że odstawała od reszty, dlatego wolny czas postanowiła poświecić na trening z myślą że jeszcze zaskoczy swoją małą rodzinkę i cokolwiek znów poczuje.
Podstawy w dziedzinie jaką sobie wybrała jakiś czas temu jako swój atut i rzecz przydatną w życiu wymagała wiedzy więcej jak podstawowej. Mimo znajomości już dość obszernej tematu wróciła do banału, ale bardzo ważnego, którego nie powinna zignorować. Wiedza to władza, jak kiedyś ktoś powiedział, dlatego siadając w kącie jednej ze ścian poczeła studiować "pożyczoną" niegdyś księgę. Zaczytała się w nią nieco chłonąc każde słowo, tyle ciekawostek, tyle wiedzy, o której nie wszyscy wiedzieli. Wiedziała, że to będzie kiedyś jej konik. Bycie medykiem to nie tylko bycie lekarzem. Miała przed sobą wielkie możliwości.
Medyczne jutsu, w których wydawało jej się, że jest najlepsza były ciężkie do opanowania. Ciężkie i rzadko przydane, chyba że była ku temu sposobność. Ale technika, którą teraz ćwiczyła było zupełnie inna. Już po pierwszych próbach powielania chakrą palca i przecinaniu ubrań stwierdziła, że nadałoby się do tego, co papa tak bardzo lubił - siania zniszczenia. Nie, żeby tak bardzo była spaczona, ale to było bardzo zabawne i przyjemne? I lekkie po kilkudziesięciu próbach, finalnie mogła uważać się za mistrza ostrego cięcia i to bez trzymania noża w ręku. Była zadowolona z siebie, może, któregoś dnia ta technika przysłuży się nawet do tak błahych rzeczy jak wycinanie materiałów?
Rozhuśtała się w nauce, zdobywanie takich umiejętności bardzo ją cieszyło. Ba, nawet więcej jak jej się podobało. Tym razem zahaczając o coś bardziej odmiennego - truciznę. Z początku nie bardzo łapała co i jak, ale determinacja, która jej towarzyszyła sprawiała, że w końcu widziała rezultaty i pierwsze udane chmury trującego wydechu. Sęk tkwił w odpowiedniej kumulacji chakry w ustach i odpowiednio dużym wdechu, by zmienić ją w fioletowy odcień, który wiązał się z nieprzyjemnymi skutkami. Sprawdziła to... na łonie natury. I się nie przyzna do czynów, bo czasem mniejsze zło jest dla większego dobra.
Nie mając wyrzutów sumienia brnęła dalej w to co zaczęła, naukę medycznych jutsu. Technika miała duży związek z tym co zrobiła przy poprzedniej, dlatego wyszła na zewnątrz, by dokończyć to co zaczęła, a może raczej naprawić to co popsuła. Lekko było jej nie w smak, ale z drugiej strony, może nie będzie jej żadnej winy. Wróciła zatem do poszkodowanego ssaka, nie jednego i zbierając je ćwiczyła osobno znając już czas działania i okres naprawy. Nie szło jej najlepiej, denerwowała się, kilka straciła, ale zawsze była nadzieja. W pocie czoła tworzyła bańki napełnione wodą, cięła równo swoich pacjentów i wyciągała zeń zło poczynione wcześniej. Sukces? A jakże!
Nic więc tak bardziej nie budowało ego jak powodzenie w czymś na czym człowiekowi zależy. Uśmiechała się cwanie do siebie, w końcu już trochę potrafiła i mogła śmiało przyznać, że mogłaby teraz komuś uratować życie z powodzeniem. Zostając przy swoich "pacjentach" z otwartymi ranami rozpoczęła próby nowej bańki, z nieco innym zastosowaniem i pieczęcią. Miała ona tamować krwawienie z rany, a takich miała kilka przed sobą. Kiedy tylko odpuszczała, ta słabła, a krwotok był większy. Doczytując z księgi obok zrozumiała, że musi robić to do skutku i otrzymania innej pomocy. Przynajmniej wprawiła się po dłuższym czasie zastosowania tej techniki, musiała przyznać, że rzeczywiście działała. Nie, żeby zostawiła tę biedotę na pastwę losu, acz jak wiedziała - mniejsze zło, dla większego dobra. Nie było jej żal.