Moderatorzy: Mistrz Gry, Mistrz Fabularny
Choć Aimi nie zaliczała się do osób silnych, to postanowiła zapisać się na zajęcia dodatkowe ze wspinaczki. W końcu nie do końca liczyła się tam siła, a wytrzymałość i troszkę nawet zwinność. Dlatego ruszyła wraz z pozostałymi ku zboczu skały, gdzie też miał rozpocząć się ich trening. Sensei poinformował uczniów, że będzie ich asekurować, co trochę podniosło Aimi na duchu.
Gdy pierwsze osoby były już wystarczająco wysoko, przyszła kolej Yamanaki. Pierwsze kilka metrów było bajecznie prostych i to dopiero po kolejnych pojawiało się wyzwanie - nie pod względem sił, które mogła w to włożyć, a obrania odpowiedniej ścieżki. Jednak i to nie było dla niej na dłuższą metę większym problemem. Szybko zauważyła, że w przeciwieństwie do pozostałych, nie męczyła ją tak wspinaczka, przez co dłużej utrzymywała normalne tempo. Była w tym tak dobra, że była jedną z pierwszych osób które dotarły na górę. No ale to przecież i tak nie był wyścig!
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie wybrałby się na zajęcia dodatkowe. Do lasu za nauczycielem szły tylko dwie grupy uczniów: pierwsza - wariaci, kujoni i pasjonaci wysiłku fizycznego, którzy każdą okazję do zadania swojemu ciału bólu uznawali za nagrodę oraz druga - uczniowie, którzy nie chcieli tu za bardzo być, ale ich rodzice uważali, że to potrzebne. Kiyoshi należał właśnie do drugiej grupy i dreptał powoli za swoim nauczycielem, od czasu do czasu ziewając, bo cała wycieczka miała miejsce dość wcześnie. Rudzielec nie wiedział na co się pisze, a poinformowano go jedynie, że pomoże to zwiększyć jego wytrzymałość. Zresztą jego ojciec wspominał ten trening z jakąś dziwną satysfakcją w głosie, więc Kiyoshi nie miał innego wyjścia. Dopiero gdy dotarli na miejsce, rudzielec uświadomił sobie co takiego dzisiaj będzie robił. Skała nie wyglądała przyjaźnie, a jeśli człowiek pomyślał sobie, że jeszcze będzie się po niej wspinał i starał się nie spaść, to po karku mogły przejść niemałe dreszcze. Nie było już jednak odwrotu i zanim się obejrzał, na skórze czuł już zimną, szorstką skałę, która wpijała się w jego dłonie. Podczas tej wspinaczki Kiyoshi zaczynał rozumieć dlaczego shinobi tak bardzo różnią się od zwykłych ludzi. Trening, który teraz przechodziła ta grupka dzieciaków byłby wyzwaniem nawet dla dorosłych ludzi, a wielu z nich w ogóle nie chciałoby się go podejmować. Tymczasem nastolatkowie wspinają się na tę skałę bez większego strachu, a niektórzy z nich robią to nawet chętnie. Albo to normalni ludzie byli zbyt słabi bez chakry, albo też ninja mieli poukładanie nie po kolei w głowie i za każdym razem przekraczali ludzkie limity niczym wariaci. Nie zmieniało to jednak niczego w jego dotychczasowym treningu, więc po krótkiej chwili Kiyoshi wrócił do skupiania się na tym, żeby nie spaść i nie stłuc sobie dupska. Być może nauczyciel powiedział, że będzie ich ubezpieczał, ale co jeśli nie zdąży? Lepiej nie ryzykować.
- Huh? Chcesz poćwiczyć wytrzymałość? Strata mojego czasu... Chociaż...
Kuzyn wstał sprzed stołu, idąc w swoim kimono w kierunku pobliskiego nosidła z wodą. Mógłby w sumie sam napełnić wiaderka wodą, ale nie zamierzał używać żadnych technik w obliczu swojego młodszego podopiecznego. Tym samym po krótkiej chwili Mō został przez niego zawołany na podwórze, gdzie na samym jego środku stał stołek oraz dwa wypełnione wodą wiadra na końcach nosidła. Jedyne co starszy Hōzuki powiedział to to, że chłopak ma stanąć w pozycji kucającej na krześle, a on włoży mu te wiadra na kark. Jednym słowem mówiąc - Mō miał przez długie godziny stać z wiadrami z wodą na krześle. Jeśli puścił wiadra - miał sam je napełnić i znowu wrócić na stołek. Staroświeckie, acz skuteczne metody kuzyna być może się opłaciły.
Oczywiście pomału - tutaj uwaga na żart - dostrzegałam różnicę pomiędzy mną, a innymi studentami akademii. Oni dużo łatwiej przyswajali techniki ninjutsu i brali udział w amatorskich sparingach. Byli kilka szczebli nade mną, więc nic dziwnego, że łapałam się każdej możliwości, by jakoś zniwelować dzielącą nas różnicę sił. Chociażby w jakimś minimalnym stopniu. Dlatego nie ma w tym nic dziwnego, że łapałam praktycznie każdą nadarzającą się okazję, by jakoś się wzmocnić. Oczywiście ci lepsi uczniowie także korzystali z takich zajęć pozalekcyjnych i zwiększali w tej sposób swoją przewagę. No, ale gorzej by było jakbym spoczęła na laurach i nie robiła zupełnie nic. Wtedy - w porównaniu do innych - byłabym coraz słabsza. A tak to zwyczajnie wlokłam się jakoś za nimi i chociaż nie mogłam ich prześcignąć, to starałam się nie zostawać w tyle. Dlatego właśnie zgłosiłam się na ochotnika, gdy nauczyciel zaproponował rodzaj treningu, który ma zwiększyć naszą wytrzymałość.
- Serio, Iwaru? Dasz sobie radę?
- Serio. Dam sobie radę. - Moja odpowiedź była krótka. Wypowiedziana z determinacją, więc Sensei o nic więcej nie pytał.Po lekcjach, przeszliśmy gdzieś... indziej. Mogłam przysiąc, że czuję zapach sosen, dębów i innych roślin. Oczywiście nie posiadałam wyjątkowo dobrego węchu i nie potrafiłam rozróżniać roślin po zapachu, ale las zawsze specyficznie pachniał. Tak bardzo orzeźwiająco, zwłaszcza skąpany w porannej lub wieczornej rosie. Las także potrafił szeptać. Wiatr kołysał liśćmi wszelakich znajdujących się tutaj drzew. Nogi stąpające po ziemi łamały gałązki. Do tego dochodził jeszcze śpiew ptaków i innych zwierząt, które właśnie w tym miejscu miały swoje siedliska. A my - zwyczajni ludzie - postanowiliśmy zakłócić ciszę i naturalny spokój tego niezwykłego miejsca. Robiliśmy to jednak chyba w dobrej wierze, więc leśna gęstwina powinna nam wybaczyć, prawda?
W końcu doszliśmy na miejsce. Miejsce, które miało zadać nam straszliwy ból, jednak nikt na samym początku - ja także - nie wiedział co go tutaj czeka. Co najwyżej Nauczyciel, który przemówił:
- Dobra. To teraz zdradzę Wam szczegóły. Będziecie się wspinać na bardzo wysoką - przynajmniej dla Was - górę. Nie używajcie chakry. Po prostu idźcie w górę, chwytając każdą szczelinę i podciągając się w górę. Odpowiednio Was zabezpieczę. No dobra! Ustawcie się w kolejce!
Jak Mistrz polecił, tak cała klasa to zrobiła. Kolejka została ustawiona, a my po kolei podchodziliśmy do Mistrza, a ten zakładał nam specjalne uprzęże, które zamocowane zostały do specjalnego zaczepu, znajdującego się na samej górze. Mechanizm ten prawdopodobnie miał chronić nasze kręgosłupy przed połamaniem się w razie, gdyby ktoś spadł. Nie chronił jednak przed bolesnym obijaniem się o ściany. Lina nie była sztywna, więc nieszczęśnik, który poleciał nagle w dół zaczął się gibać na wszystkie strony i co jakiś czas przywalał twarzą bądź inną częścią ciała w twardy, stojący praktycznie pionowo głaz, zwany zboczem góry. Moja kolej zbliżała się nieubłaganie, a ja co jakiś czas słyszałam krzyki innych uczniów. Głównie tych, którzy spadali, ale ja tam nie wiem. Może przyczyną tego krzyku było coś innego?Mistrz podzielił całe zadanie na cztery etapy. Pierwszy polegał na dotarciu na wysokość 1/4 tej góry i dotknięcie znajdującej się tam flagi. Drugi był bardzo podobny, z tym wyjątkiem, że druga flaga znajdowała się na wysokości 1/2. W trzecim etapie trzeba było dotrzeć do 3/4 i tam dotknąć trzeciej flagi. No i czwarty etap oznaczał sam szczyt. Każdy uczestnik tych zajęć musiał zaliczyć etapy po kolei, a następnie jeszcze zejść na dół - lub zlecieć, ale to było niezwykle bolesne. Potem kolejka posuwała się do przodu, a taka osoba ustawiała się na końcu i czekała na swoją kolej, by podejść do kolejnego etapu lub zaliczyć ten, który jej nie wyszedł. Oczywiście warto zaznaczyć, że im dłużej ktoś wykonywał to zadanie, to tym bardziej był zmęczony, więc szansa na to, że w końcu dotrze na szczyt malała z próby na próbę. No dobra... można było sobie odpocząć na końcu kolejki, czekając na swoją kolej, ale to nie wystarczało. Potrzeba było czegoś więcej. Potrzeba było naprawdę dużej wytrzymałości.
No i w końcu przyszła pora na mnie. No cóż... Miałam trudniej niż inni. Można powiedzieć - tak odnośnie góry - że zawsze miałam pod górkę. Dlaczego zapytacie? Z prostej przyczyny. Nie widziałam skalnej ściany. Musiałam za pomocą zmysłu dotyku wynajdować odpowiednie miejsca, które mogłyby mnie ponieść ku wyżynom. To trwało znacznie dłużej niż znajdowanie takich miejsc za pomocą wzroku, dlatego znacznie więcej czasu musiałam spędzić z trudem pokonując kolejne centymetry. Mięśnie niesamowicie mnie bolały, a oddech stawał się coraz bardziej nieregularny. No i... poleciałam w dół. Jedno uderzenie w skałę. Drugie uderzenie w skałę. Trzecie... Czwarte... Łzy w oczach i rany na skórze.
- Wszystko w porządku? - Nauczyciel przejmował się stanem zdrowia każdego ucznia, ale nikogo nie zabezpieczył przed takim czymś. Pewnie akademia miała dobre zaplecze medyczne, które poskłada takiego delikwenta.
- Jasne...Druga próba, a ja już niemalże plułam krwią, bo serce nie dawało rady pompować tlenu. Jednak zmierzałam ku górze. Jeden centymetr. Drugi centymetr. Trzeci centymetr. No i w końcu pierwszy metr. Drugi metr. Trzeci metr... No i w końcu dotknęłam pierwszej flagi. Jednak zmęczenie było już tak duże, że po podejście do kolejnych etapów kończyło się zawsze tak samo. Nie udało mi się drugi raz przekroczyć granicy pierwszej flagi, a co dopiero dostać się do drugiej. Leciałam w dół za każdym razem. No i w końcu wyglądałam tak jakbym stoczyła jakąś śmiertelnie niebezpieczną walkę. Cała zakrwawiona i posiniaczona. Dostałam więc bandaż i jakieś maści i niby powinno mi przejść. Mogłam dalej uczęszczać do akademii. Jednak jak chciałam podejść kolejny raz do tego zadania, to Nauczyciel wyraźnie powiedział:
- Iwaru. Zabraniam! Powrócimy do tego kiedy indziej.
No i oczywiście miał rację. Odpuściłam i tydzień później dosięgnęłam drugiej flagi. Trzy tygodnie później - trzeciej. Sześć tygodni później dotarłam na sam szczyt. Warto wspomnieć, że trening ten odbywał się co tydzień i naprawdę pomagał.
#000080
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników